W kilku pociągach TLK na trasie Łódź-Kutno zaczęły być bilety honorowane okresowe Przewozów Regionalnych. Oczywiście dla pasażerów jest to pewne udogodnienie, ale też należy traktować to jak kolejny dziwny sygnał, że z organizacją przewozów kolejowych w woj. łódzkim coś nie gra.
Gdy władze woj. łódzkiego poinformowały przed kilkoma tygodniami, iż wycofują się z finansowania przewozów na odcinku Kutno-granica województwa (obecnie sprawa jest „w zawieszeniu”), uzasadniały to, początkowo, jednoczesnym planem ograniczenia liczby pociągów na trasie Łódź-Kutno, w związku z niskimi prędkościami handlowymi uzyskiwanymi na tej trasie i wynikającą z tego niewielką frekwencją. Później UMWŁ zmienił zdanie i przerzucił odpowiedzialność za „problem kutnowski” na… władze woj. kujawsko-pomorskiego, które rzekomo nie poinformowały łódzkich sąsiadów o zmianie przewoźnika na trasie Kutno-Toruń – co jest nieprawdą (UMWŁ przez kilka miesięcy, odkąd formalnie został poinformowany o zmianie przewoźnika na Arrivę, nie wnosił pretensji). Jeśli w tej polityce informacyjnej nie ma jawnie złej woli, to przynajmniej jest daleko idący chaos.
TLK jako wsparcie „alibi zug”
Wracając do trasy Kutno-Łódź… Gdy już ograniczono – wraz z wejściem nowego rozkładu – liczbę pociągów regionalnych na tej trasie do 4 par dziennie, drugiego dnia obowiązywania nowego rozkładu poinformowano, że w niektórych pociągach TLK… wprowadzona się honorowanie biletów okresowych PR. A to oznacza, że połączenia kolejowe na tej trasie, zapewniające dojazd do pracy i szkoły w trzecim największym mieście w Polsce, są jednak potrzebne, a podróżni nie zrażają się aż tak bardzo niskimi prędkościami handlowymi, jak próbowali to przedstawiać ich regionalni włodarze.
4 pociągi dziennie na aglomeracyjnej linii to już jest już oferta typu „alibi zug”. Termin ten – przypomnijmy – „zaszczepił” w polskich realiach były wiceminister transportu Andrzej Massel. Oznacza on minimalną liczbę pociągów na danej linii, która w żaden sposób nie jest w stanie ani sprostać oczekiwaniom podróżnych, ani konkurować z komunikacją drogową. Często ograniczenie oferty do poziomu „alibi zug” jest wstępem do całkowitej likwidacji przewozów pasażerskich.
Na linii do Kutna likwidacji oczywiście nie będzie, bo zawiera się ona w szumnym projekcie Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. Nie zmienia to jednak faktu, że „alibi zug” na trasie kutnowskiej jest sytuacją niepokojącą.
Kutno złe, Łowicz dobry?
Po pierwsze, honorowanie biletów PR w pociągach TLK jest wyraźnym sygnałem, że samo „alibi zug” to stanowczo za mało. Po drugie: jeśli prędkości na linii do Kutna są tak fatalne jak przedstawia to UMWŁ (pociąg regionalny, nie oczekujący na mijankę, uzyskuje prędkość handlową 46 km/godz.), to czemu na równoległej trasie Łódź-Łowicz, gdzie analogiczna prędkość handlowa wynosi… 49 km/godz., w nowym rozkładzie utrzymano liczbę pociągów, a od czerwca 2014 r., kiedy zacznie funkcjonować ŁKA, ich liczba ma się podwoić? Wreszcie po trzecie – jak ograniczenie oferty ma się do niedawnego otwarcia na trasie do Kutna kilku nowych przystanków, wybudowanych przecież za publiczne pieniądze?
Oczywiście odpowiedzi na te pytania można szukać w tym, że UMWŁ stoi na stanowisku, iż w ciągu dwóch lat linia do Kutna zostanie gruntownie zmodernizowana, a wtedy prędkości wydatnie się podniosą i stworzy się rozbudowaną ofertę. Takie myślenie może się jednak okazać błędne. Pasażera zniechęconego do kolei może być ciężko ponownie do niej przekonać. A na razie robi się dużo właśnie w kierunku zniechęcania go.